poniedziałek, 30 stycznia 2012

Novak Diokowic i Viktoria Azarenka Mistrzami Australian Open


Finał pań to chyba niespodzianka za względu na łatwe zwycięstwo, w dwóch, krótkich setach, Azarenki nad Szarapową /6:3, 6:0/. Nie wskazywały na to pojedynki tych zawodniczek w drodze do finału. Tak jedna, jak i druga walczyły często w trzech setach, w bardziej zaciętych i wyrównanych meczach. Takim było spotkanie Viktorii z naszą Agnieszką Radwańską, która urwała jej 1 seta / 7:0 w tie-breaku / lub inne cwiercfinałowe i półfinałowe, a nawet wcześniejsze spotkania.
Końcowe rezultaty zamieszały nieco w czołówce kobiecego tenisa. K. Woźniacki spadła z prowadzenia w rankingu WTA na IV miejsce, A. Radwańska jest VI, zadomowiajac się w elicie, a V. Azarenka jest Liderką.
Natomiast finał mężczyzn zasłużył na miano najlepszego w historii Australia Open, pod prawie każdym względem. Prawie, bo tenis, jaki prezentują obecnie najlepsze rakiety świata, nie jest zbyt widowiskowy. Jeżeli zachwyca, to wytrzymałością i siłą zawodników, precyzją i różnorodnością uderzeń. Nie ma jednak w ich grze, lub jest za mało, polotu, finezji i różnorodności sytuacyjnych na korcie. Podziwiamy jedynie heroizm, nadludzką wręcz kondycję i „power”. Dobre, ciekawe i to.
W tym niesamowitym pod wymienionymi, jednak tutami meczu, zwyciężył silniejszy tenisista-atleta, Serb - Novak Djokowic, pokonując Hiszpana - Rafaela Nadala 3:2 / 5:7, 6:4, 6:2, 6:7, 7:5 / , po 5 godzinach i 50 minutach zażartej i wspaniałej walki. W czasie ceremonii zakończenia turnieju i wręczania nagród, słaniającym się ze zmęczenia zawodnikom, trzeba było podac krzesła, co chyba było ewenementem w zawodach „Wielkiego Szlema” i nie tylko.     

Kamil Stoch – przymiarka do Stocho – manii?


W konkursach Pucharu Świata w Japonii nasz najlepszy skoczek narciarski spisał się znakomicie. W sobotnich zawodach zajął trzecie miejsce, wyprzedzony tylko przez D. Ito, przedstawiciela gospodarzy i A. Bardala z Norwegii. Proszę zauważyć, że na podium nie stanął żaden Austriak.
Natomiast dzień później, wygrał znowu Japończyk, Daiki Ito przed K. Stochem i A. Koflerem z Austrii. Podwójny sukces Ito trzeba uznac za niespodziankę, choć to skoczek bardzo dobry i liczący się w światowej czołówce a własna skocznia też miała swój udział w tych zwycięstwach.
Dwa świetne wyniki K. Stocha w trudnych warunkach/ szczególnie 1-szy konkurs/ i na niełatwych skoczniach, pozwalają sięgnąć pamięcią do złota olimpijskiego Wojtka Fortuny oraz znacznie później, na wspaniałe wyniki A. Małysza, ale też, co bardzo nas cieszy, spojrzeć na systematycznie pnącą się w górę karierę Kamila. Już w zeszłym sezonie kilkakrotnie, w tym zwycięstwo w Zakopanem, zasygnalizował aspiracje do światowej czołówki. Ten sezon to potwierdza. Już w tej chwili zdobył  tyle punktów, ile miał na zakończenie poprzedniego Pucharu Świata. Jego co raz bardziej stabilna, wysoka forma rokuje trwałą pozycje wśród najlepszych, którzy w każdych zawodach muszą brac pod uwagę występ Polaka.
Do błyskotliwych, wspaniałych lotów A. Małysza, w jego pięknej karierze, medalowych /często złotych/pozycji w najważniejszych rangą konkursach, Kamil zbliża się miarowymi, dużymi krokami. I niech tak będzie. Nie oczekujmy, na razie fajerwerków, przyjdzie na nie czas, taką mamy uzasadnioną nadzieję. Trzeba jednak stworzyć Stochowi takie warunki, by ona się ziściła, bo na to Kamila stać. Nie można zmarnować takiego, niewątpliwie, talentu. Sądząc po nieco lepszej, ale ciągle i  już bardzo długo nie spęłniającej oczekiwań, postawie naszych pozostałych zawodników/ wręcz  słaby Hula, ale uparcie wstawiany do kadry/ można by pomyśleć o, chociaż częściowej, zmianie sztabu szkoleniowego. Jest w Europie kilku trenerów, pod okiem których Stoch mógłby sięgnąć po najwyższe laury w skokach narciarskich. Takiego stanowiska życzymy PZN-owi, a Kamilowi, co za tym idzie, racjonalnego dojścia do sukcesów na miarę swojego wielkiego poprzednika i swoich predyspozycji. Porównywanie się z Adamem, lub dogonienie i przebicie jego osiągnięc, nie powinno być jednak główną motywacją Stocha/ może bardzo pośrednią/. Powinna nią być co raz wyższa, równa forma, by w każdych zawodach osiągac najwyższą, co najmniej medalową pozycję.  

piątek, 27 stycznia 2012

Marit Bjoergen zdeklasowana w Mistrzostwach Norwegii


Liderka Pucharu Świata w narciarstwie biegowym, wielka rywalka naszej Justyny Kowalczyk, 26. 01. br., na mistrzostwach swojego kraju zajmuje 6 miejsce w biegu na 10 km techniką dowolną i wycofuje się z następnych konkurencji. Szok dla niej samej, dla rzeszy norweskich fanów, dla całego środowiska narciarskiego. Pewnym symptomem tej sytuacji były wyniki ostatnich, przegranych pojedynków z J. Kowalczyk i obraz totalnego wyczerpania po biegach.
Sprzeczne wypowiedzi Marit na temat przyczyn tak dotkliwej porażki są, co najmniej, dziwne. W jednych przewija się zdumienie i niewiedza, w innych zmęczenie sezonem /a do jego końca przecież daleko/ i Tour de Ski, w jeszcze innych narzekania na wiatr i przygotowanie sprzętu, co jest chyba najmniej istotną wymówką; mówi też o chorobie i nienajlepszym stanie zdrowia, zauważając wcześniej, że jest w dobrej formie. Spekulacjom wiec nie ma końca.
Z jednej strony mówi się o niewłaściwym przygotowaniu do sezonu i złym cyklu treningowym. Ciśnie się na myśli używanie środków / inhalatorów/ na astmę, na którą podobno „cierpi” spora grupa norweskich biegaczek, a którą zatwierdziły władze narciarskie, w których Norwegia odgrywa niebagatelną rolę. Są zdania, że Bioergen oszczędza się na walkę z Justyną w Pucharze Świata, narzekania na przeładowanie startami. I presję, no właśnie….. Czy „królowa nart”, na jaką kreowali ją trochę fanatyczni na tle biegów narciarskich, Norwegowie - jest nią rzeczywiście? Czy ona sama widząc, że to „królowanie” wymyka się jej z rąk, na rzecz jakiejś tam Polki, nawet nie Skandynawki, nie potrafi przyjąć tego z godnością i uznaniem dla naszej zawodniczki? A za nią, i tu jest wspomniana presja, władze norweskiego narciarstwa, których „idolka” zawodzi i cała, rozkochana w swoim narciarstwie biegowym, Norwegia, nie mogą takiego stanu rzeczy przeboleć i zaakceptować, by  uporządkowac nieco chaos spowodowany nieobliczalnymi działaniami.Do tego dochodzi nieoczekiwanie słabsza postawa najlepszego biegacza, Petera Nordhuga, którego skutecznie stara się zdetronizowac, Szwajcar, Dario Colognia.
Inną i chyba nadrzędną w tej kwestii sprawą jest podejście i stanowisko norweskich władz narciarskich, a także państwowych i pokrewnych /TV/, włączając w to bogatych i wpływowych sponsorów. Przy tak olbrzymich nakładach na narciarstwo biegowe/ w porównaniu do innych krajowych federacji / jest powinnością, wręcz nakazem za wszelką cenę, zwyciężanie i przewodzenie na listach rankingowych, nie bacząc, na przecież najważniejsze w demokratycznej rzeczywistości, uwarunkowania prywatne i po prostu ludzkie. Życzymy Norwegii, która przecież jest potęgą narciarską, by wyszła z tego, w/g niej tylko, dołka, bo zdrowa i szlachetna rywalizacja, poparta właściwymi działaniami organizacyjnymi, jest oczekiwaniem wielkiej rzeszy fanów narciarstwa biegowego.

czwartek, 26 stycznia 2012

Piłkarze ręczni i A. Radwańska na tarczy kończą swoje najważniejsze imprezy ostatnich dni, w styczniu 2012r. A to przecież początek roku olimpijskiego.


Szczypiorniści plasują się na 9 miejscu w Mistrzostwach Europy w Serbii a Agnieszka po raz piąty nie dociera do półfinału turnieju wielkoszlemowego , tym razem, znowu w Australii. Na tarczy, to może zbyt mocno powiedziane, ale adekwatne do naszych oczekiwań. Myślę, że sami uczestnicy tych zmagań też liczyli na więcej. Wymęczona wygrana z Niemcami piłkarzy ręcznych, trochę na osłodę, nie satysfakcjonuje ani ich, ani tym bardziej nas. Cały turniej grali po prostu słabo. Źle i nierówno wyglądało zaangażowanie, nakreślona taktyka i co można było też niekiedy  zauważyc, umiejętności / obrona, atak, celnośc  podań i rzutów, a wiec skutecznośc /. Gonienie wyniku, przecież niezamierzone, w poprzednich meczach, momentami nawet udane, nie świadczy o dobrej, równej formie, właściwym przygotowaniu i nastawieniu do tego turnieju. Wyciśnięte, z dużą dozą nerwowości, potwornego wysiłku fizycznego, okupionego często kontuzjami, rezultaty spotkań, prowadzące w końcu do liczenia na wyniki meczów innych drużyn nie stanowi dobrze o naszym zespole, po którym spodziewaliśmy się dużo więcej.
 W zapowiedziach i rankingach stawiano reprezentację Polski znacznie wyżej, mając ku temu realne przesłanki. Występ Polaków na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie stoi pod wielkim znakiem zapytania i znowu zależy od końcowych rezultatów tych, obecnych Mistrzostw Europy, a nie od postawy na boisku naszej reprezentacji.
Sytuacja taka trochę wymusza pytanie, czy nasz sztab szkoleniowy, nie koniecznie z Wentą, wspaniałym kiedyś zawodnikiem i trenerem o niewątpliwych zasługach, nie powinien czegos zmienić? Systemu przygotowań i odmłodzic, puki czas, przynajmniej częściowo naszeą reprezentację. Przecież właśnie młodzi, w tych mistrzostwach niejednokrotnie, wpisywali się bardzo dobrze i znacząco w przebieg niektórych meczów, doprowadzając  do korzystnych rezultatów spotkania. Filary, rutyniarze, zawsze potrzebni , ale młodzi bardziej do przodu, do boju.

Natomiast Agnieszka Radwańska zawiodła nas swoim przygotowaniem do tego sezonu. Wygrane turnieje w Tokio i Pekinie oraz dobra postawa w ostatnim przed Australian Open turnieju w Sydney, pozwalały mieć nadzieję na lepszy wynik na kortach w Melbourne. Mimo pewnych symptomów wyraźnej poprawy, kulejących do tej pory, elementów gry naszej reprezentantki, okazało się to za mało. W dalszym ciągu, wymagane w obecnym tenisie przygotowanie siłowe i kondycyjne, pozostawia wiele do życzenia. Finezja, wyczucie, polot i widowiskowośc nie wystarczają na czołowe rakiety świata. Szkoda, ale takie są realia współczesnego tenisa i trzeba je wziąć pod uwagę w swoich treningach. Inaczej wypada się z gry o najwyższe laury.
Dobrze Agnieszce zrobiło rozstanie z ojcem, jako trenerem, alfą i omega jej poczynań tenisowych. T. Wiktorowski wprowadził nieco spokoju i pewności , a może tylko jego obecnośc sprawiła poprawę postawy Radwańskiej. Temat do zastanowienia dla niej samej i PZT.
Paradoksalnie, Aga osiągnęła najwyższe w swojej karierze miejsce w rankingu WTA – 6 i jest jedyną tenisistką z czołówki światowej, z tak wysokim miejscem, która nigdy nie doszła do półfinału turnieju wielkoszlemowego. Szacunek, jednak nie zmienia to naszego odczucia niedosytu i stanowiska, że spodziewamy się od Agnieszki lepszej i skuteczniejszej gry oraz osiągnięcia wyższego szczebla w światowym tenisie. Ma na to jeszcze trochę czasu, stać ją na to i tego jej życzymy, mając na uwadze tak jej aspiracje, jak i nasze oczekiwania olimpijskie. 

Siatkarskie play-off w Ligach Mistrzów i Mistrzyń.



To, że nasze reprezentacje narodowe w siatkówce liczą się w tabelach europejskich i światowych nie ulega najmniejszej wątpliwości. Tak kobieca, jak i męska aspirują do medalowych pozycji na turnieju olimpijskim w Londynie. Wykładnią i podwaliną mocnej kadry są drużyny klubowe. I tak jest. Dwa męskie i dwa żeńskie kluby dostały się do fazy pucharowej siatkarskiej Ligi Mistrzów. Warto prześledziic, w wolnych od zmagań na zimowych arenach chwilach, walkę o Final Four naszych siatkarskich klubów.
Atom Trefl Sopot w Lidze Mistrzyń zmierzy się z klubowym Mistrzem Świata, Rabitą Baku, a Muszynianka z RC Cannes, które w tej edycji jeszcze nie przegrało. Ciężkie zadania czekają więc nasze panie, trzymamy za nie kciuki i życzymy powodzenia.
Natomiast panowie mają nieco lepsza sytuację. Skra Bełchatów będzie gospodarzem turnieju Final Four w Łodzi 17 – 18 marca 2012r i start ma już zapewniony. ZAKSA Kędzierzyn w pierwszej rundzie będzie grała z tureckim Arkas Izmir, z którym przed dwoma laty wygrała u siebie 3 : 1 i przegrała na wyjeździe 2 : 3. Jeżeli pokona tą przeszkodę, to spotka się z Lokomotivem Nowosybirsk.
Mamy, w miarę uzasadnioną nadzieję, że wszystkie nasze zespoły awansują do finałowych czwórek, zwłaszcza, że poziom jaki reprezentują stale rośnie.

środa, 25 stycznia 2012

W Australian Open Mariusz Frystenberg i Marcin Matkowski przegrywają w cwiercfinale z bracmi B. i M. Brynami z U.S.A. 1:2/4:6, 7:6, 4:6/.

Po Agnieszce Radwańskiej nasz eksportowy debel pożegnał się z tegorocznym wielkoszlemowym turniejem na kortach w Melbourne. Wynik tego spotkania mówi o wyrównanym pojedynku. Wystarczyły jednak dwa przełamania /w pierwszym i decydującym secie/, by Amerykanie, już kolejny raz, pokonali naszych tenisistów. Wprawdzie to najlepsza para świata, rutynowana i doświadczona, /rozstawiona z nr.1/, ale przy nieco mocniejszych nerwach naszych zawodników, mogli oni rozstrzygnąć ten mecz na swoja korzyśc. Szykują się na to już od dawna, bowiem bilans meczów z Bryanami jest bardzo kiepski, mimo coraz bardziej zaciętych i wyrównanych spotkań.
No cóż, znowu się nie udało. My, kibice tenisa, ostrzyliśmy sobie jednak zęby na wyższy pułap osiagnięc tak deblistów, jak i A. Radwańskiej w tym turnieju. I mieliśmy prawo. Po ostatnich występach Polaków, rokowania były zdecydowanie lepsze.
Inną sprawa jest medialnośc gier deblowych, z resztą, nie tylko u nas. Choc notowania naszych deblistów nie odbiegają wiele od rankingu A. Radwańskiej, oglądanie i mówienie o nich jest znacznie mniejsze niż o singlistach. Debel jest grą dużo bardziej atrakcyjną wizualnie. Przy obecnych trendach w grach singlowych, co raz mocniejszej wymiany długich i precyzyjnych podań, gdzie zatraca się finezja, dynamika różnorodności i polotu a preferowana jest siła i wytrzymałośc, gra deblowa jest jeszcze na razie, jakby przeciwieństwem tego dość statycznego w wielu wypadkach stylu. Jest żywsza, szybsza, częściej zmieniająca sytuację na korcie, w związku z tym ciekawsza do oglądania. Mniejsza lub większa zgodnośc, zgranie po jednej stronie kortu i oczywiście umiejętności decydują o pokonaniu lub, jak kto woli, porażce graczy po drugiej stronie. Można zauważyć, że czołowi singliści coraz bardziej uciekają od gier deblowych, chyba że wpisują to w swój cykl treningowy lub brakuje im startów. Są więc specjaliści deblowi i specjaliści singla. Co raz trudniej jest pogodzić te dwa, odbiegające od siebie, głównie taktycznie, rodzaje gry. Emocje zaś są, co najmniej, takie same. W grę wchodzi też zaangażowanie fizyczne, psychiczne i emocjonalne, które w tym, naładowanym przecież, układzie, musi gdzieś szwankować. Stad debel, w dobrym wykonaniu, zasługuje na częstsze pokazywanie go, zwłaszcza w turniejach, w których gra czołówka światowa i naprawdę jest na co popatrzec.     
              

czwartek, 19 stycznia 2012

Mistrzostwa Europy w Piłce Ręcznej 2012r w Serbii


Horror, jaki nam zgotowali nasi szczypiorniści w meczu grupowym z Duńczykami przyprawił pewno niejednego kibica o, mówiąc bardzo delikatnie, mocno przyspieszone tętno i stan nerwowego wyczerpania. Mimo, że to spotkanie w pierwszej fazie turnieju i obydwa zespoły miały zapewniony start w kolejnej rundzie, chodziło o dorobek punktów, z którym do niej wejdą, co już jest bardzo istotne oraz o przewagę psychiczną i własną podbudowę mentalną w następnych spotkaniach mistrzostw.
Początek meczu był niefortunny, Duńczycy prowadzą 2:0, wyrównujemy , ale w następnych fragmentach Polacy tracą bramki sami rzucając na bramkę rywali nieskutecznie. Przewaga przeciwników wzrasta do 3 – 4 bramek i utrzymuje się do końca pierwszej połowy. Jeszcze w 20 min. jest 7 : 8, jednak później jest coraz gorzej. Nie zagrażamy ze skrzydeł zupełnie, jakby skrzydłowi bali się odpowiedzialności. Z dobrych pozycji strzeleckich nie potrafimy zdobyc bramki, nie strzelamy karnego, jesteśmy wyraźnie wolniejsi. Przy dobrze dysponowanych, prowadzących bardziej urozmaiconą grę, Duńczykach, sprawiamy wrażenie zbyt dużego spokoju przy pewnych oznakach zagubienia i niemożności. Wynik do przerwy – 10 : 14. Po wznowieniu gry w drugiej połowie, sytuacja nie ulega zmianie, jednak różnica bramkowa też, co świadczy o wyrównanym pojedynku. Przez dłuższy okres gry nie możemy odrobić strat, co powoduje, że Duńczycy, jakby pewni swojej przewagi nieco, na pewno niezamierzenie, grają z mniejszą determinacją, co natychmiast wykorzystują nasi. Kilkoma wspaniałymi interwencjami mobilizuje  nasz zespól Marcin Wichary, z resztą Wyszomirski, który wcześniej zastąpił naszego pierwszego bramkarza, też bronił znakomicie. Mozolnie zaczynamy zmniejszać różnicę bramkową. Determinacja i równa postawa Polaków, zdenerwowanie Duńczyków skutkuje, na kilka minut przed końcem spotkania prowadzeniem naszego zespołu 1-2-bramkową przewagą. Wcześniej na boisku pojawili się młodzi, niby rezerwowi- Wiśniewski, Orzechowski, którzy zaczynają rzucac bramki, w tym ze skrzydła. Mecz kończy się wynikiem 27 : 26 dla naszego zespołu. Jesteśmy psychicznie „wykończeni”, ale usatysfakcjonowani i z optymizmem oczekujemy kolejnych spotkań naszej reprezentacji w następnych fazach ME, który ma nam przynieść awans do turnieju olimpijskiego.     

Australian-Open w Melbourne 2012


Ula Radwańska odpadła w II rundzie z Rumunką, która wyeliminowała S. Stosur . Wynik2 : 1 /6:1, 2:6, 3:6/   dla Sorany Cirstei  oddaje dość  chaotyczny przebieg meczu. Nawet wyraźna wygrana pierwszego seta przez młodszą z sióstr Radwańskich nie pozwoliła jej na nawiązanie wyrównanej walki w całym spotkaniu. Różnica  miejsc /59 dla Rumunki/ w rankingu oddaje, niewielką w prawdzie, ale jednak różnicę umiejętności i zachowania na korcie.
Jutro, już o 1/8 finału pojedynek Agnieszki Radwańskiej z niżej notowaną /57 –ATP/, ale zawsze groźną zawodniczką z Kazachstanu – Galiną Woskobojewą. Trzymamy kciuki . 

środa, 18 stycznia 2012

Łatwe zwycięstwo A. Radwańskiej w II rundzie Australian –Open 2012


Znamy wynik meczu Agnieszki z Argentynką Paulą Ormachea klasyfikowaną w drugiej połowie II setki rankingu ATP – 2:0 /6:3,6:1/. Obserwowaliśmy naszą zawodniczkę w tym spotkaniu. Spokój i opanowanie, ale też uzasadniona w pewnym sensie pewnośc siebie. Widoczny momentami brak koncentracji i lekceważący stosunek do niektórych piłek/patrz n.p.trzy gemy I seta, rozpaczliwy lob Argentynki, trafiający w kort przed nosem wracającej do końcowej linii, po b. dobrym zagraniu, odwróconej tyłem do piłki, Agnieszki, nie ruszenie się do kilku możliwych do odbicia piłek i parę innych sytuacji/. Następną rywalką A. Radwańskiej będzie G. Wyskobojewa z Kazachstanu już 57 w rankingu. Po niej,co raz  poważniejsze przeciwniczki. Wiemy, że chodziło o przejście do następnej rundy jak najmniejszym kosztem. Czy nie została jakby trochę uśpiona, chociaż kilka piłek zagrała na najwyższym poziomie, próbując przed bardziej wymagającymi pojedynkami. Mamy nadzieję, że do następnych zmagań przystąpi maksymalnie zmobilizowana, czego życzymy jej z całego serca.   

Mistrzostwa Europy w Piłce Ręcznej Polska – Słowacja 17.01.2012r

Mecz o wszystko. Po katastrofalnej klęsce z Serbią, Polacy przystąpili do spotkania z wielka wolą mocnego początku od pierwszego gwizdka. Udało się, parę szybkich kontr przyniosło prowadzenie 3:0. Potem było gorzej. Euforia nieco przysłoniła czujnośc i koncentrację. Mecz stał się trochę chaotyczny z obu stron, co skutkowało zmianami wyniku, od prowadzenia kilkoma bramkami przez nasz zespół, do remisu. Na szczęście początkowy zapas  bramek  i mobilizacje w zagrożonych sytuacjach, nie pozwalały na oddanie  Słowakom  zdecydowanej inicjatywy. Gdy w bramce stanął P.Wyszomirski, swoimi udanymi interwencjami znacznie podbudowywał psychikę naszych chłopców, co sprawiło, że na przerwę schodziliśmy z cztero – bramkową przewagą 17:13. Ze Słowakami zawsze grało nam się ciężko, ale zwycięsko. Inną sprawą było postawienie, jednak wyraźnie nieco niższej poprzeczki, niż uczynili to doskonali w niedzielnym pojedynku Serbowie. Trochę gorsza gra i nieco mniejsza determinacja oraz nierówna mobilizacja słowackiej drużyny, pozwalały Polakom bardziej rozwinąć skrzydła. Uwidoczniło się to bardzo wyraźnie w drugiej odsłonie spotkania. Podkręceni udanymi przechwytami i szybkimi atakami Polacy powiększali przewagę nad co raz bardziej zdenerwowanymi i podłamanymi przeciwnikami. Trener Wenta mógł w końcowych fragmentach meczu wprowadzić na boisko młodszych, niekiedy debiutujących w takiej imprezie zawodników rezerwowych, którzy spisali się zaskakująco dobrze zdobywając, często niespodziewanie dla nich samych kilka bramek. Końcowy rezultat  41: 24 mówi o przewadze naszego zespołu i pozwala przypuszczać, że tak poważna porażka z Serbami była nieprzewidzianym wypadkiem przy pracy.  Jutro gramy z vice-mistrzami świata – Duńczykami. Mecz ten, mimo już zapewnionego awansu do następnej fazy rozgrywek, będzie dużo bardziej zacięty i wyrównany, pokaże też właściwą formę i przygotowanie Polaków do tych mistrzostw. Mamy uzasadnioną nadzieję, że nasz zespół osiągnie cel, jakim jest zakwalifikowanie się do turnieju olimpijskiego.