Finałem Pucharu Świata w Szwecji,
zakończyła się kolejna edycja walki o Kryształową Kulę w narciarstwie biegowym. O wynikach i postawie Justyny
Kowalczyk, która w tym sezonie została drugą zawodniczką świata, pisałem w
innym miejscu. Po trzech latach kończenia tej rywalizacji na najwyższym stopniu
podium, jest to też piękny sukces naszej zawodniczki. Nie było przecież Mistrzostw
Świata i Olimpiady, które odbędą się odpowiednio za rok i za dwa lata. W
perspektywie tych wydarzeń, ten sezon, jakby przygotowawczy, trzeba uznac
Justynie, za więcej niż udany. O sugestiach i planach w jej przygotowaniach też
już wiemy i jesteśmy przekonani, że zrobi wszystko by na wspomniane imprezy
była w najwyższej dyspozycji. Oczywiście, jeżeli PZN stanie na wysokości
zadania. Po zawodach w Fallun, Kowalczyk w ekspresowym tempie, samolotem,
wróciła do kraju i wcześniej niż planowano, we wtorek, poddała się artroskopii
kolana. Według lekarzy operacja, która trwała niecałą godzinę, udała się bardzo
dobrze. Jak wiemy, choć niewiele się o tym mówiło, kontuzji nabawiła się w
czasie letnich przygotowań, w czerwcu. Nie wiemy i pewno nigdy się nie dowiemy,
czym kierowano się, że zabiegu nie wykonano przed sezonem startowym. Czy
opłacało się w tym stanie, owszem, pod czujnym okiem specjalisty, ale na
odległośc, wziąć udział w ciężkim, męczącym i bardzo eksploatującym przecież
nogi, całym cyklu Pucharu Świata. Nie było w tym sezonie Mistrzostw Świata,
Europy, Olimpiady ani innych zawodów, w których, z takich czy innych względów,
musiała by startować. Na pewno mogła częściowo sobie odpuścić zmagania, a
zaliczyć kilka, w tym Tour de Ski, w których i tak, z dużą dozą
prawdopodobieństwa, byłaby najlepsza. Czy była to sportowa ambicja, chęc
zdobycia po raz czwarty z rzędu, Kryształowej Kuli, możliwość zarobienia
pokaźnych kwot /tyle, co zarobiła w tym roku, nie zarobiła jeszcze nigdy/,
udowodnienie sobie i nie tylko, że nawet z kontuzją potrafi walczyc do
upadłego. Przypuszczenia możemy snuc różne i lepiej się w to nie angażowac. Oby
wszystko zagrało i dwa następne sezony, z dużo bardziej liczącymi się
imprezami, były dla Justyny pasmem radosnych dla nas i dla niej, sukcesów.
O „królowaniu”
Norwegii w biegach narciarskich możemy spokojnie zapomnieć. Może w śród pań
widoczna jest supremacja w biegach, i to dystansowych, to w pozostałych
konkurencjach rywalizacja bardzo się wyrównała. Sprint wygrała przecież, i to
przed czasem, znakomita amerykanka, Kikken Randal, przy 4-tym miejscu naszej
Justyny Kowalczyk, która stanęła na drugim stopniu podium w „generalce” i na
dystansach. Natomiast chimeryczny w swoich tegorocznych występach Peter Nordhug,
kreowany przed sezonem na absolutnego „króla” nart, nie sprostał zadaniu i
odpuszczając końcówkę Pucharu, uplasował się na 3-m miejscu w punktacji
generalnej, za Szwajcarem, Dario Cologną, który obronił Kryształowa Kulę z
zeszłego roku i Kanadyjczykiem, Devonem Kershowem. W punktacji dystansów
wyprzedził go jeszcze Rosjanin, Aleksander Legkow. W sprincie inny Norweg, Eric
Bransdal zdołał zając trzecie miejsce, za Nikołajem Moriłowem z Rosji i
zwycięzcą tej konkurencji, Szwedem Teodorem Petersonem. W biathlonie, poza
Emilem Swendswenem, Norwegowie też nie błyszczeli. Podobna sytuacja ma miejsce
w Kombinacji Norweskiej. Polska, ze swoim potencjałem, przede wszystkim,
zawodniczym, może włączyć się do szerokiej i emocjonującej karuzeli sportów
narciarstwa klasycznego.
Zakończył się też, jak wiemy, Puchar
Świata w kokach narciarskich. K. Stoch nie zawiódł i jego 5 miejsce w generalnej
punktacji jest dużym, aczkolwiek zamierzonym, osiągnięciem. Zdobył szlify w
czołówce światowej, ale czeka go jeszcze dużo pracy, poprawy swoich
umiejętności, zdobycia nowych, dla niego, tajników skakania, obycia na
wszystkich skoczniach i tak istotnego błysku, by być postrachem dla najlepszych
jakim był, ciśnie się na usta, Adam Małysz. Nasza młodzież robi stałe postępy,
zaczyna pokazywać się z dobrej strony w konkursach P. Ś. Spodziewamy się jednak
trochę możliwego przecież, szybszego tempa tych, pozytywnych zmian. Dalej
odczuwamy pewien chaos w poczynaniach szkoleniowych, brak wyraźnego kierunku,
co skutkuje wieloma niepowodzeniami, wpadkami naszych zawodników, a z naszej,
kibiców strony, często pokaźnego niedosytu. Nie ujmując wiele Łukaszowi
Kruczkowi, Robertowi Mateji i pozostałym szkoleniowcom, którzy na pewno
potrzebują wsparcia lepszych od siebie, sprawa dotyczy, chyba przede wszystkim,
władz, o których wspominałem poprzednio.
Teraz trochę, bo emocje już nieco
opadły, o Final Four w siatkarskiej Lidze Mistrzów. Obdarzenie nas, w tym wypadku
Łodzi, organizacją tej imprezy, skutkowało jedynie dostaniem się Skry
Bełchatów, tylnymi drzwiami do tych zawodów. Koszty organizacyjne, podobno,
nieco mniejsze niż w poprzednich takich turniejach, z których już dwa w
ostatnich latach, również „wciśnięto” naszemu klubowi, były i tak udziałem
Polski. Jako gospodarza, ominęły ją dwie
rundy play-offu oraz zafundowanie handicapu rozstawienia w turnieju finałowym,
choć bardziej ten przywilej przysługiwał klubowi z Trentino. Stąd porażka
Włochów z zespołem z Kazania w pierwszym meczu i przymusowa gra o trzecie
miejsce, wysoko wygrana /3 : 0/ z Izmirem, który debiutował w tak prestiżowej
imprezie. Nie ujmuje to nic wspaniałej postawie Skry w minimalnie - na przewagi
przegranym / 2 : 3/, pojedynku o mistrzostwo L. M., z Kazaniem.
Ruszyła Formuła 1. Również w miniony weekend, na torze
pod Melbourne w Australii, rozpoczęli rywalizację najlepsi kierowcy. Bezkonkurencyjnego
w ubiegłym roku teamu Red Bulla dogonił, a właściwie wyprzedził McLaren. W
rywalizacji pozostałych zespołów, na razie, nie zaszły wielkie zmiany. W
zawodach, w Melbourne zawsze mamy do czynienia z niespodziankami, in pinus, dla
kilku renomowanych kierowców, jak na początek sezonu przystało. Do takich można
zaliczyć nieukończenie wyścigu przez dobrze jadącego cały czas M. Schumakera
oraz F. Massę, który wydawałoby się, że w końcu wróci do dobrego ścigania. Było
jeszcze kilka, ale mniej wartych odnotowania. Grand Prix Australii wygrał J.
Button- McLaren, przed S. Fettelem- Red Bull, L. Hamiltonem- McLaren i M.
Webberem- Red Bull. Nieco większą, bo ponad 20 sekundową stratę zanotował 5-y
na mecie F. Alonso- Ferrari. On to właśnie, wielki przyjaciel naszego Roberta
Kubicy, z utęsknieniem czeka na niego, na jego powrót na tory Formuły 1, by
wesprzeć zespół Ferrari w walce z wspomnianymi wyżej potentatami. Alonso
pierwszy odwiedził Roberta w szpitalu i ciągle wyraża troskę o jego zdrowie.
Nie ukrywa też, że tylko Kubica może zastąpić słabo spisującego się Massę, lub
ewentualnego, obecnego kierowcę testowego teamu Ferrari, J. Trullego. Wiadomo
też, że stanem naszego kierowcy interesują się nie tylko władze Ferrari, ale
całe Włochy kibicujące Formule 1, gdzie Robert mieszka i gdzie jest bardzo
lubiany. Na jego powrót czkają też kierowcy i ludzie na najwyższych szczeblach
Formuł 1.